Kącik recenzencki - "Monopol na kucyki"

„Monopoly”, „Fortuna”, „Eurobiznes” – zapewne wszyscy doskonale wiemy, co kryje się pod tymi hasłami. To synonimy doskonałej zabawy i inteligentnej rozrywki w miłym towarzystwie. Wieczorne batalie o najcenniejsze „parcele”, na których koniecznie trzeba postawić hotel, by „odwiedzający” poczuli ten luksus we własnych portfelach… Ach! Piękne wspomnienia.

 Mimo olbrzymiego sukcesu tytułu, marka „Monopoly” wciąż się rozwija i poszukuje nowych rozwiązań dla sprawdzonego i ogranego pomysłu. I tak, najnowsza propozycja „Winning Moves UK Ltd” (producent i dystrybutor gry) skierowana jest do młodszych graczy. A właściwie do bardzo młodych, bo 5-letnich dzieciaczków płci pięknej. O czym mowa? „Monopoly Junior – My Little Pony”! Otrzymałem od wydawcy niepowtarzalną okazję do przetestowania niniejszej gry i muszę przyznać, że trafiła nam się bardzo ciekawa pozycja na rynku… Ale po kolei.
Sam pomysł przeniesienia rozgrywki dość poważnej i skomplikowanej na grunt dziecięcy wydawał się praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne, gdyż począwszy od warstwy wizualnej, a na systemie rozgrywki kończąc, całość została wyśmienicie dostosowana do naszych małych odbiorców. Powiem tylko, że moja 5,5-letnia córka nie miała praktycznie żadnych problemów z przyswojeniem sobie zasad. Największym dla niej dylematem okazał się wybór kucyka-pionka, którym miała poruszać się po planszy :)




W kolorowym pudełku, z którego aż skrzy się od kolorów i uśmiechniętych kucyków, znajdziemy:

  •  1 planszę do gry (nieco mniejszą niż w tradycyjnym „Monopoly” – do pokonania mamy 7 pól na każdej krawędzi)
  •  instrukcję (to chyba oczywista-oczywistość, co nie? :) )
  • 16 kart „Przygód Znaczkowej Ligii” (znajdują się na nich polecenia, które należy wykonać – w praktyce otrzymujemy lub oddajemy dzięki nim naszą walutę)
  • 16 kart z wizerunkami kucyków My Little Pony, które możemy „kupować” podczas gry
  • 1 księga Klejnotów Harmonii (czyli kartonowe pudełko, do którego składamy pieniężny depozyt – niejednokrotnie bezzwrotnie)
  • 70 serduszek (to waluta używana w rozgrywce)
  • 4 pionki w kształcie kucyków (świetnie wykonanych zresztą)
  • 32 tęcze (po 8 dla każdego kucyka – to taki odpowiednik „domków” i „hoteli” z wersji dla dorosłych)
  • 1 kostka (bez niej ani rusz)

 
Wykonanie poszczególnych elementów stoi na bardzo dobrym poziomie. Widać, że twórcy mieli na uwadze fakt, że z grą będą obcować głównie kilkuletnie dzieci. A doskonale chyba wiemy, że w ich rączkach wszystko wydaje się nagle strasznie nietrwałe i słabe :) Jeśli miałbym mieć jakieś małe zastrzeżenia, to jedynie „księga Klejnotów Harmonii” mogłaby być nieco solidniej wykonana, gdyż rzeczone kartonowe pudełko, dość często wykorzystywane podczas rozgrywki, wskutek ciągłego otwierania-zamykania może nie posłużyć nam za długo. Ale to tak naprawdę drobnostka, gdyż cała reszta, z przepięknie prezentującymi się kucykami-pionkami na czele, tylko zachęca do rodzinnego spędzenia czasu w towarzystwie naszych pociech no i, rzecz jasna, czterokopytnych przyjaciół.
Jak zatem wygląda sama rozgrywka? Bardzo ciekawie i …prosto. Producent sugeruje, że w grę mogą grać dzieci od piątego roku życia wzwyż i wydaje mi się, że jest to bardzo trafnie określona granica wiekowa. Córka (przypominam 5,5 lat) już po pierwszej rozgrywce dość dobrze opanowała wszystkie zasady i odtąd tylko sporadycznie potrzebuje naszej pomocy.
Tak więc rozkładamy planszę, tasujemy i układamy karty, rozdajemy serduszka na dobry początek (18 serduszek, gdy grają 2 osoby, 14 - gdy 4), wybieramy bankiera (obecność dorosłego wydaje się w tej roli nieodzowna) i zaczynamy!
Wszystko sprowadza się w zasadzie do dwóch rzeczy: 1. Poruszamy się po planszy i „kupujemy” kucyki (obowiązuje zasada: „ jeśli staniesz na polu z kucykiem, którego nikt nie kupił – kup go”);
2. Płacimy innym graczom (gdy staniemy pionkiem na „ich” kucyku – oznaczonym tęczą o odpowiednim kolorze) lub odbieramy od nich należność (w sytuacji odwrotnej). Rozgrywka dobiega końca w chwili, gdy jeden z graczy straci wszystkie serduszka. Zwycięża z kolei osoba mająca ich w tym momencie najwięcej. Prawda, że proste? Oczywiście dochodzą do tego dodatkowe elementy urozmaicające rozgrywkę, jak choćby pola z kartami „Przygód Znaczkowej Ligi”, dodatkowe bonusy (lub kary) z nich wynikające, „Księga Klejnotów Harmonii” i inne ciekawe rozwiązania. Mało tego, instrukcja podsuwa nam kilka dodatkowych zasad w przypadku nieco starszych graczy, które wydłużają i nieco bardziej komplikują grę. To wszystko razem sprawia, że przy „Monopoly Junior – My Little Pony” nie sposób się nudzić i można naprawdę spędzić sympatycznie czas. A ile czasu dokładnie? Cóż, jeśli spodziewacie się wielogodzinnej batalii z kucykami w tle, to pomyślcie najpierw dla kogo omawiana gra jest przeznaczona…
Graliśmy w domu kilkakrotnie (w 3-osobowym składzie) i każdorazowo trwało to ok. 20 minut, aż któremuś z nas (dlaczego zazwyczaj to byłem ja, hę?!) skończyły się serduszka. Myślę,
że to optymalny czas na jedną rozgrywkę, pozwalający utrzymać rozbrykane dzieciaczki w skupieniu i w jednym miejscu. Z doświadczenia jednak wiem, że na pojedynczej partii się zazwyczaj nie kończy, a to może tylko dobrze świadczyć o grze.
Warto zaznaczyć, że oprócz niezaprzeczalnej frajdy, otrzymujemy równocześnie świetne narzędzie edukacyjne, które może wspomóc nasze dzieci w nauce liczenia. A więc przyjemne z pożytecznym. Super!

 
Żeby nie było tak całkiem różowo i cukierkowo (jak w krainie kucyków) wspomnę na koniec o jednej rzeczy, która nie do końca mi „przypasowała”. Chodzi o planszę, a konkretnie o 2 jej pola: „Idziesz do więzienia” oraz „Więzienie”. Rozumiem, że są to kultowe pozycje pojawiające się w każdej wersji Monopoly i zapewne chodziło tu o zachowanie niejako tożsamości wydawnictwa. Ale w tym przypadku mamy dzieci (dziewczynki) i kucyki, różowe, słodkie, uśmiechnięte... Czujecie o co mi chodzi?
Reasumując: Gra „Monopoly Junior – My Little Pony” to wspaniała propozycja dla małych miłośniczek kucyków, ale nie tylko. To także, a może przede wszystkim, wspaniała okazja do spędzenia czasu wspólnie z całą rodziną. Doskonale wiecie, że w dzisiejszych czasach jest to bezcenna wartość. A jeśli do tego dorzucimy walory edukacyjne i markowość produktu (za którym idzie w parze wysoka jakość wykonania), to myślę, że więcej namawiać nikogo nie trzeba. Córka od tygodnia chce grać z nami tylko w jedną grę… zgadnijcie jaką? :)

     
 
 
Zwykłej Matki Wzloty i Upadki © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka